środa, 20 maja 2009

"...w moim Ritmo na tylnich siedzeniach..."

Dzisiaj postanowiłem rzucić swe trzy grosze i poruszyć kwestię gustu motoryzacyjnego ówczesnych samców oraz ulotnej niczym cnota siedemnastolatki granicy pomiędzy stylem, naturalnością, a sianokosami w Pcimie.

W czasach królowania Franka Kimono, problemu nie było - lansem i szczytem klasy było samo posiadanie pojazdu czterokołowego - pod warunkiem, że nie były to dwa zespawane na sztywno rowery marki Ukraina.

Teraz co prawda Franek powrócił, ale czasy są nie te i trzeba sprytu Lisa Witalisa by spokojnie surfować po falach motoryzacyjnych trendów.

Więc ja jako chłopina znany z dostojności, gustu oraz nieco zezowatego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość postaram się wymienić Wam drodzy chłopcy, panowie, mężczyźni i wy bliżej niezidentyfikowani po solarce z uregulowanymi brwiami (tak do was też mówię) jakie są największe przejawy buractwa, czego się wystrzegać, oraz jaka marka z pewnością zwiększy wasze szanse na stanie się pośmiewiskiem.

Zaczniemy delikatnie od pierwszej prawdy objawionej: nowoczesna medycyna potwierdza - spojlery w żaden sposób nie wpływają na: potencję, zdolności rozrodcze, rolę w stadzie, tsunami na Pacyfiku (choć co do ostatniego trwają badania). Natomiast potwierdzono zbawienny wpływ spojlerów na samopoczucie przechodniów widzących takowe na różnej maści pojazdach.

Po takim wstępie techniczno teoretycznym możemy przejść na naprawdę śliski grunt czyli zestawienie najbardziej obciachowych bryk:

miejsce 7. Fiat CC 700 z gazem - o ile standardowa 700 to całkiem sympatyczny śmigacz miejski o tyle wpychanie gazu do samochodu który sam jest niewiele większy od przeciętnej butli jest szczytem buractwa - bezapelacyjnym szczytem. Jak kogoś nie stać na tankowanie CC 700 to ja polecam przesiąść się na rower.

miejsce 6. Tavria - tego wyczynu naszych przyjaciół ze wschodu nie sposób przedstawić w dobrym świetle - jedyny plus jest taki, że z racji niebywałej trwałości występuje obecnie bardzo rzadko

miejsce 5. Opel Calibra - przez wzgląd na moją sympatię do samochodów z błyskawicą na masce chlipnę tylko z cicha i parafrazując Kazika Staszewskiego rzeknę “coście skurwysyny uczynili z tą maszyną?”

miejsce 4. Fiat 126p super sporting - o ile maluszek w wersji tradycyjnej jest naprawdę rewelacyjnym oldschoolowym pojazdem dla nonkomformisty o tyle jego przeróżne wariacje które można sobotnimi wieczorami spotkać pod niejedną remizą przyprawiają o mdłości nawet zwycięzców programu Nieustraszeni.

miejsce 3. BMW, Mercedes, Audi - wszystkie z roczników 85 - 94 - o ile drogi czytelniku nie jesteś w posiadaniu danego pojazdu od nowości - to jesteś obciachowcem. To, że masz “luksusowy” samochód z roczników z których dobra jest tylko whisky i czerwone wino wcale nie świadczy o Tobie dobrze.

miejsce 2. Golf III - stylistyczna padlina w cenie jakby wyszła ze studia Pinifarina. Ale naród głupi wszystko kupi i rzeka pseudosolidnego szrotu zalewa nas co dzień. Obciach porównywalny z Tavrią niestety występowanie w środowisku znacznie większe.

miejsce 1. Golf II - niekwestionowany król dyskotek wiejskich, zwycięzca niejednego wyścigu na 1/4 mili w kategorii “k*** to jeszcze jeździ?” oraz w kategorii samochodów odpalanych na pych. Samochód ten swym nieszablonowym wyglądem powalił na kolana niejedną blond piękność, jest to nieodzowny element sobotnich łowów we wszystkich remizach w kraju. Jednakże jeśli drogi czytelniku posiadasz golfa II generacji i zechcesz się wybrać do lokalu dla ludzi o IQ powyżej normy to z całym szacunkiem radzę Ci - weź taksówkę.

W tym miejscu w klasycznych artykułach występuje słowo zakończenia i ja też tą świecką tradycję uszanuję. Na zakończenie rzeknę tylko tyle, każde z wymienionych w tym zestawieniu aut może przestać być obciachowym pod warunkiem, że będzie po prostu naturalne tak jak je matka natura i blacharze stworzyli. Bez spojerów, turobo wydechów do zbierania deszczówki i naklejek “pajonier”. Starczy, że będzie czyste i bez rdzy tak nie wiele, a tak wiele zmienia.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Cała sala tańczy, śpiewa, surfuje...

Taniec. Czymże jest taniec? Jak tak sięgam swoją samczą pamięcią w czasy podstawówki przypominam sobie, że taniec był czymś do czego chłopcy garneli się dopiero wtedy, gdy w głośnikach kasetowej Unitry zabrzmiał głos Natalii Kukulskiej wyśpiewujący, dla większości niezrozumiałe do dzisiaj "im więcej ciebie tym mniej". Natomiast cała idea tańca oparta była na tym by krokiem odstawno-dostawnym zakamuflować nieco chęć zwykłego złapania za pośladki najładniejszej dziewczyny w klasie.

Minęły lata, podstawówki skrócono, a klimat Unitry i szkolnych korytarzy jakby nieco wyblakł i tak sobie drzemał w naszej podświadomości.
Lecz jak mówił poeta, para buch, koła w ruch i poszło. TVN zarzucił pierwszym ogólnopolsko-odmóżdżającym programem dla mas i już po tygodniu z gwiazdami tańczył każdy modny Polak, a laleczki VooDoo z podobizną Iwony Pavlovic szły na allegro jak świeże bułeczki. Od tego momentu cała Polska oszalała na punkcie tańczenia, a wszelkiej maści szkoły tańca przeżyły szturm gorszy niż Westerplatte w 1939. Nikt nie spodziewał się tego, że to dopiero cisza przed burzą, gdyż w momencie gdy większość szturmujących wspomniane wyżej szkoły zrozumiała, że w życiu nie dorówna Kasi Cichopek, czy tam innemu Hakielowi światełko w tunelu zapaliła wiecznie młoda Kinga Rusin obwieszczając wszem i wobec "JU KEN DENS!", a co tłum niczym na gierkowskie "pomożecie" skandował "JES ŁI KEN!!!". Tłumy ludzi na castingach, pot, krew, łzy i emocje większe niż gdy udaru doznał Rysiek L. znany warszawski taksówkarz. Historia zatoczyła koło, a boom się powtórzył i to ze zdwojoną siłą.

Co było dalej wszyscy wiemy. TVN na pewno nie pozwoli nam zapomnieć o tym, że w każdym z nas drzemie niespełniony tancerz, Polsat obudzi w nas sumienia i talenty śpiewackie, a TVP pokaże, że lód nie jest taki śliski jak go malują.

Reasumując z każdej strony, media dają nam do zrozumienia, że możemy być "kimś" i odnieść można wrażenie, że praktycznie każdy chciałby być "kimś".
Szkoda tylko, że mało kto w tym zgiełku chce być po prostu sobą.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Słowo wstępne

Post pierwszy, wyjątkowy, można by rzec, że nadejszla wiekopomna chwila!

Czasami człowiek ma taki moment w życiu w którym czuje ogromne parcie do tego, by zrobić coś naprawdę ogromnego (nie jest to wypróżnienie po trzydniowej obstrukcji).
Dziś padło na mnie, skromnego, prostego obserwatora. Postanowiłem się z Wami moi drodzy podzielić moimi spostrzeżeniami na temat lansu. Lans jak sami zapewne wiecie jest nieodłącznym elementem życia każdego z nas i ja - poprzez tego bloga - postaram się Wam pokazać wszystkie nawet najbardziej egzotyczne strony lansu, budowania imidżu i szacunu na dzielni oraz wśród przedstawicieli środowisk przeróżnych.

P.S. (Tzw. post scriptum - się zna łaciński co nie)
Czytelniku drogi, jeśli razi Cię: szydera, ironia, sarkazm, przerośnięte ego autora czy też Izabela Trojanowska - opuść tego bloga natychmiast. Natomiast pozostałych zapraszam do lektury.